Bohaterem lipcowego spotkania z cyklu „Znane i nieznane losy bliskich”, które odbyło się 31 lipca br. był niestety nieżyjący już wieloletni przyjaciel Biblioteki w Łazach oraz uczestnik wielu spotkań historycznych Pan Tadeusz Tokarski. Dzięki nagranym rozmowom i relacjom poznaliśmy Łazy lat trzydziestych XX wieku, które z sentymentem wspominał. Pan Tadeusz urodził się w Rokitnie Szlacheckim, ale od najmłodszych lat mieszkał z rodzicami w Łazach, na początku w wynajętym mieszkaniu, w domu, którego właścicielem był Żyd: „Żydzi mieli wiele domów własnych i pod wynajem. Tata pracował na kolei w Łazach. Rodzice kupili działkę i rozpoczęli budowę domu. Od placu budowy do mieszkania mieliśmy około 200 metrów. Było to dogodne rozwiązanie, ponieważ tacie łatwiej było dotrzeć z Łaz na budowę domu. Z najmłodszych lat pamiętam ochronkę w Łazach, do której chodziłem. Mieściła się ona po drugiej stronie torów kolejowych (obecnie osiedle Podlesie) w okolicy, gdzie był wcześniejszy dworzec kolejowy. Była tam również przychodnia lekarska kolejowa i szkoła podstawowa kolejowa. Pierwsze lata szkoły podstawowej chodziłem właśnie do tej szkoły. Kiedy się zaczęła II wojna światowa, zdałem do II klasy szkoły podstawowej. W 1939 roku przeprowadziliśmy się do nowo wybudowanego domu. Mieszkaliśmy tam około cztery lata i Niemcy nas wysiedlili. Przydzielili nam mieszkanie przy obecnej ulicy Chopina. Nasz dom rodzinny musieliśmy opuścić, a zajął go volksdeutsch z Rumunii. Przejął nasz dom rodzinny i został on przeznaczony na młyn. Wyburzyli środkowe ściany, zostały tylko mury zewnętrzne. Dom ten miał dobrą lokalizację, znajdował się blisko torów kolejowych. W pobliżu był też tor, który prowadził na Szamotownię. Od niego doprowadzili wąski tor do domu i nim dostarczali zboże do młyna. Był to młyn elektryczny. Niemcy rozebrali dwa młyny, jeden z nich należał do Żyda Libermana z Zawiercia. Z tych części uruchomili młyn w naszym domu. Po wojnie zgłosił się Żyd, którego część urządzeń pochodziła z młyna jego wujka. Ówczesne władze mu przysądziły ten młyn jako właścicielowi urządzeń, prawowici właściciele nie przeżyli II wojny światowej. Nowy właściciel sprzedał wyposażenie młyna i wyjechał do Izraela. Nabyli te urządzenia dwaj mieszkańcy Łaz. Ponieważ młyn ten miał duże moce przerobowe, został upaństwowiony. Z czasem, kiedy dość intensywnie był wykorzystywany stwierdzono, że urządzenia nie nadawały się do dalszej pracy, a koszt ich naprawy przekroczyłby ich wartość, dlatego zdecydowano się na jego wyłączenie z produkcji. Najpierw szukano firmy państwowej, która miała dokonać demontażu urządzeń młyna, potem spółdzielczej. Nikt się nie zgłosił na ogłoszenia w prasie, ostatecznie ja podjąłem się pracy rozbiórki tego młyna. Sporządzona była umowa, w której zaznaczono aby podczas demontażu nie uszkodzić części, których elementy sprawne mogłyby posłużyć jako części zamienne do innych młynów. Ostatecznie i tak znalazły się na złomowisku. Z budynku zostały jedynie same mury bez stropów. Po latach teren i pozostałości budynku wróciły do naszej rodziny. Od nowa trzeba było zrobić stropy, wmurować okna. Pięć lat trwało dostosowanie i przywrócenie do pierwotnego stanu i przeznaczenia. Materiały budowlane były na tzw. przydział. Dokument ten był ważny tylko trzy miesiące. Nie zawsze asortyment, który był przydzielony, był dostępny. Materiały te nie były dostępne w jednym miejscu czy na jednym składzie. Trudność sprawiało również ich przywiezienie. Łazy przed wojną jako dziecku podobały mi się bardzo. Były dwie łaźnie, jedna żydowska druga kolejowa. Jedna łaźnia była za torami jak się jedzie na Wysokę. Była ona w pobliżu noclegowni kolejowej i w okolicy domów kolejowych, w których mieszkali maszyniści. Całe rodziny przychodziły się kąpać do łaźni. Najpierw trzeba było się zapisać. Były tam dwie wanny miedziane i natryski. Pan Jurkin, który nadzorował tę łaźnię, dbał o czystość tego miejsca. Było tam również pomieszczenie z piecem, w którym palił i podgrzewał wodę do kąpieli. Był bardzo kontaktową osobą, lubił sobie porozmawiać z osobami, które przychodziły do łaźni. Kąpiel w łaźni była za darmo dla rodzin kolejarskich. Budynek był z cegły. Druga łaźnia – Żydowska, była z drugiej strony torów. Żydzi kąpali się w niej w czwartki. Łaźnia ta zbudowana była w miejscu, gdzie płynęła woda ze źródełka od pana Sieniawskiego. Była tam specjalna zastawka i kierowali wodę do basenu, w którym były rury. Woda w basenie tym była podgrzewana. Jeden z mężczyzn przychodził i palił w piecu aby podgrzać wodę, otwierał okiennice budynku łaźni. Żydówki ani dzieci w tej łaźni się nie kąpały, tylko w miednicach i baliach. Kąpieli zażywali tylko mężczyźni od 16 roku życia. Kiedy ludność żydowską z Łaz wywieźli Niemcy, tę łaźnię zburzyli. Przed II wojną światową w Łazach były dwie straże pożarne, była kolejowa i przy „Szamotowni”. Strażacy mieli samochód, drabiny i motopompę o dużej wydajności. Straż kolejowa była po stronie wcześniejszego dworca w pobliżu budynku Kolejowego Przysposobienia Wojskowego”.
To tylko część wspomnień mieszkańca Łaz Pana Tadeusza Tokarskiego, które poznaliśmy dzięki nagraniom do zbiorów archiwum cyfrowego Biblioteki.