Barwna opowieść wyrażona ciepłym głosem mieszkanki Rokitna Szlacheckiego pani Jadwigi Olech przeniosła nas w ciekawe pełne różnych wątków i wydarzeń z przeszłości rodziny i miejscowości. Spotkanie z cyklu „Znane i nieznane losy bliskich” odbyło się 30 kwietnia 2025 roku w Bibliotece w Łazach.
Pani Jadwiga tak zaczęła swoją opowieść: „Życie jak życie na wsi nie było łatwe, mama bardzo dbała o to, żeby nam stworzyć dobre warunki do wychowania. Rodzicom było ciężko, ponieważ wówczas budowali dom. Moja mama, z domu Kokoszka, była córką pierwszego wójta w Rokitnie Szlacheckim. Nazywał się Konstanty Kokoszka. Pochodzili oni z Kazimierówki, był on synem młynarza. Wtedy był duży młyn na Kazimierówce. Była to rodzina utalentowana, jeden z braci malował kościoły, jak to bywa, każdy z nich miał jakieś przezwisko… na wsi mówili a to od malarza albo na nas od Kostka, bo mój dziadek miał na imię Konstatnty. Tata mój pracował na kolei. My należeliśmy do kościoła do Ciągowic, mama opowiadała, że wówczas proboszczem był ks. Hamerlik. Moja mama miała dwie siostry i obydwie miały na imię Franciszka. Kiedy przyjechali do kościoła w Ciągowicach ochrzcić kolejną córkę, dziadek mówił księdzu, że już w domu jest córka Franciszka, ale ksiądz się nie zgodził aby nadać inne imię. Powiedział: „Dzisiaj jest w kalendarzu Franciszki i tak będzie miała na imię córka”. Dziadek próbował coś jeszcze powiedzieć, a ksiądz na to: „Franciszko ja cię chrzczę” i takim sposobem w jednym domu były dwie Franciszki, jednej mówili Frania, a drugiej Franusia. Wtedy w Rokitnie Szlacheckim właścicielami ziem była rodzina Poleskich. Pani Poleska przekazała plac pod budowę kościoła i cmentarza w Łazach oraz pod budowę szkoły w Rokitnie Szlacheckim. We dworze Poleskich była piękna biblioteka. Było w niej wiele książek. Niestety nieświadomość ludzi, jaką przedstawiały one wartość spowodowała, że sporo z nich utracono bezpowrotnie. Wspomnę, że mama wyszła za mąż za mojego tatę Stanisława Wnuka, matka jego była szlachcianką mieszkała w Maluszynie, wówczas na kielecczyźnie. Nazywała się Lisicka, miała jeszcze trzy siostry. Rodzice jej zmarli. Wiem z opowiadań mamy, że w zwyczaju rodzin szlacheckich było tak, że inne rodziny szlacheckie podejmowały się wychowania osieroconych dzieci. W ich przypadku tego zadania podjęła się pani Poleska i moja babcia Jadwiga wraz z siostrami trafiła na dwór w Rokitnie Szlacheckim. Kiedy pani Poleskiej coś nie odpowiadało, to mówiła „A to będzie dla Jadwini na wiano” czyli dla mojej babci. Mama mówiła do mnie i do siostry „Dziewczyny jak się wzięło filiżankę, to ręka z nią sama leciała do góry, taka była lekka, to była wspaniała porcelana”. Komplet tej porcelany przeznaczony był dla babci na wyprawkę podobnie jak pościel i odzież. Tutaj we dworze babcia uczyła się jak prowadzić dom, gotować, sprzątać. Potem te umiejętności przekazała mojej mamie. We dworze wykonywano np. takie prace jak „gracowanie” ścieżek. Chodziło o to, że trawa na ścieżce miała być sucha, bez rosy. Były we dworze piękne alejki, gałązki ich były połączone jak wspominała babcia. Zawieszane były na nich ciężarki i dzięki nim formowano drzewa w sposób, jaki zaplanował ogrodnik. Były tam piękne alejki, piękne stawy, kaplica i olbrzymia biblioteka. Babcia Jadwiga wyszła za mąż za dziadka Antoniego Wnuka. Był zdolnym mężczyzną, potrafił rzeźbić i grać na instrumentach. Zanim się jednak ożenił z moją babcią, powołany został do carskiego wojska, ponieważ Rokitno Szlacheckie było pod zaborem rosyjskim. Pięcioletnią służbę wojskową odbył w odległym Baku. Po powrocie z wojska założył rodzinę. To z jego inicjatywy powstała orkiestra dęta w Rokitnie Szlacheckim, w której grał on i również mój tata. Nie pamiętam dokładnie, w którym roku wieś się spaliła. Pamiętam ten pożar, ponieważ ukryłam się na wozie konnym, na którym była pompa wykorzystywana przez strażaków do gaszenia pożarów. Chciałam zobaczyć ten pożar z bliska, a ostatecznie za wiele nie widziałam, bo bardzo się bałam tego szybko rozprzestrzeniającego się ognia. Pamiętam taki moment, jak ktoś przybiegł i mówi: „Wy tu szopy bronicie, a wasz dom cały w ogniu”. Kiedy dotarliśmy do domu, to już mało co można było uratować. Wtedy rodzice i inni pogorzelcy jeździli po wsiach i zbierali dary w postaci słomy, siana, bo nie było czym wykarmić zwierząt, które udało się uratować z pożaru. Ludzie dzielili się czym mogli. Opowiadano też, że Rokitno Szlacheckie było połączone tunelami z Niegowonicami, a Niegowonice z Ogrodzieńcem. Tunele te miały być schronieniem w czasie wojny. Nie wiadomo ile w tych przekazach było prawdy. Pamiętam doskonale moje lata szkolne. Naukę rozpoczęłam w szóstym roku życia. Wtedy szkoła mieściła się w budynku prywatnym. W czasie okupacji niemieckiej chodziłam na prywatne lekcje do pani Elżbiety Schimsheimer, która pochodziła z Krzeszowic. Była to żona oficera wojska polskiego Wilhelma Schimsheimera, przedwojennego kierownika szkoły w Rokitnie Szlacheckim, którego, kiedy wybuchła II wojna światowa, powołano na wojnę obronną. Niestety do rodziny nigdy nie powrócił, został zamordowany przez Rosjan w Katyniu. Dzięki tajnej edukacji po zakończeniu II wojny światowej mogłam rozpocząć naukę w szkole średniej. Wspomnę, że na lekcje chodziłam do domu pani Elżbiety, która samotnie wychowywała trójkę dzieci. Rodzice zawsze dawali mi jakieś produkty żywnościowe, o które było w czasie wojny bardzo trudno”.
Wiele jeszcze wątków z przeszłości poznaliśmy, słuchając opowieści pani Jadwigi, która, jak wspomniała, imię swoje otrzymała po babci wychowywanej we dworze w Rokitnie Szlacheckim. To była piękna podróż w przeszłość. Na kolejne spotkanie zapraszamy 28 maja br. o godz. 16:00.