W dniu 25 czerwca br. pasjonaci historii lokalnej mieli okazję posłuchać wspomnień nieżyjącego Władysława Dziechciarza, zachowanych w archiwum społecznym Biblioteki w Łazach. Bohater środowego spotkania urodził się w 1923 roku w Chruszczobrodzie. Tam mieszkał do 1948 roku. Po odbyciu służby wojskowej ożenił się i zamieszkał na Głazówce. To tam spotkaliśmy się przed laty z Panem Władysławem. Wówczas tak wspominał pierwsze lata swojego dzieciństwa: „Chruszczobród to była duża wioska, chodziliśmy do ochronki, szkoła mieściła się w prywatnych domach. W budynku, gdzie odbywały się lekcje, mieszkał nauczyciel, który zajmował dwa mieszkania, a pozostałe dwa przeznaczone były na lekcje dla uczniów. Przedszkole również mieściło się w prywatnych domach mieszkańców Chruszczobrodu. Budynki te były drewniane, podobnie jak mój rodzinny dom wybudowany przez dziadka. Widniała na nim data 1910 rok. Z jednej strony domu mieszkaliśmy z rodzicami, a drugiej strony osobne wejście do domu miała siostra mamy, gdzie mieszkała ze swoją rodziną. U nas były dwa mieszkania, podobny układ mieszkań był u cioci. Przed każdym wejściem do domu był ganek. Mama miała dwóch braci. Jeden z nich był kolejarzem i mieszkał w Dąbrowie Górniczej, a drugi mieszkał w Łazach. Ludność w Chruszczobrodzie głównie utrzymywała się z pola. Kilku mężczyzn pracowało na kolei i podobnie niewielu pracowało w Cementowni na Wysokiej. Na wsi najważniejsze były zwierzęta. Krowa była żywicielką rodziny, dzięki niej było mleko, robiło się sery, masło. Hodowano drób, w gospodarstwach były również kozy. W Chruszczobrodzie przed II wojną światową były dwa sklepy żydowskie, potem fabryka cementu z Wysokiej otworzyła również swój sklep. Za zakupy w sklepie fabrycznym dostawało się tzw. procent, takie dodatkowe produkty, np. wiaderko, miskę. Jedna z rodzin żydowskich mieszkających w Chruszczobrodzie miała dwóch synów. Jeden z nich wyjechał do Palestyny. To do niego tuż przed wybuchem II wojny światowej pojechali rodzice. Byli oni w sędziwym wieku. W Chruszczobrodzie pozostał ich drugi syn. Prowadził on duże gospodarstwo rolne, ziemie tego gospodarstwa ciągnęły się od Chruszczobrodu do okolic Bugaja. Oprócz tego zajmował się handlem smołą, papą, należał do straży pożarnej w Chruszczobrodzie. Podczas przemarszu strażaków na mszę świętą do kościoła szedł razem z nimi. Kiedy Niemcy wywieźli Żydów z Chruszczobrodu do Będzina do getta, to on ich tam nadzorował. Żydzi z Chruszczobrodu handlowali wołowiną, roznosili po wsi mięso i sprzedawali. Prowadzili małe sklepiki, zaopatrywali się w towar w magazynach, których właścicielami byli Żydzi z Zawiercia. Towar do sprzedaży był dla nich tańszy niż dla zaopatrujących się u nich Polaków. Żydzi wspierali swoich handlowców trzy razy. Jeśli za trzecim razem zbankrutował, nie dostał kolejnej szansy. Młodym żydowskim dziewczynom podobali się Polacy. Szczególnie kiedy mężczyźni szli z żonami do kościoła albo uczestniczyli razem w procesji. Pamiętam jak wybuchła II wojna światowa, Niemcy jechali przez Chruszczobród drogami, którymi my się poruszaliśmy, ale również starymi, którymi nikt już nie jeździł. Od 1941 roku byłem na robotach przymusowych w Niemczech. Tam pracowałem na kopalni. Wcześniej na roboty przymusowe był wywieziony mój brat i siostra. Pracując w kopalni należały nam się kartki, wspólnie z nami pracowali też jeńcy rosyjscy i angielscy. Była to ciężka praca, pokłady były niskie około 1,2 m wysokości, dlatego często pracowaliśmy na kolanach. W kopalni tej zginął mieszkaniec Chruszczobrodu. Uległ wypadkowi. Nie był to jedyny taki przypadek. Z kartek na żywność, które dostawaliśmy, czasami udało mi się przywieźć chleb do domu. Bywało tak, że zabierali nas wszystkich z kopalni i przywozili w okolice Siewierza. Zazwyczaj było to w niedzielę, mieliśmy za zadanie kopanie okopów dla wycofującego się niemieckiego wojska. Działo się to w okresie jesiennym, potem w styczniu nastąpiło wyzwolenie i mogłem powrócić do domu…”. To tylko fragment wspomnień Pana Władysława z obszernej rozmowy zachowanej w zbiorach archiwum biblioteki.