Wydarzeniom sprzed 85 lat poświęcone było spotkanie z cyku „Znane i nieznane losy bliskich”, które odbyło się tradycyjnie w ostatnią środę miesiąca, 25 września 2024 roku. Spotkanie było okazją do odtworzenia wspomnień, relacji znajdujących się w cyfrowym archiwum Biblioteki w Łazach, świadków historii, którym szczególnie mocno utkwiły w pamięci ostatnie dni sierpnia 1939 roku i pierwsze dni września tegoż roku. Pani Ania wspominała: „Było piękne lato, tutaj w Łazach pojawiali się jacyś obcy ludzie, np. na rogu obecnej ulicy Okrzei i Kościuszki siedział mężczyzna, ale jak się poruszył to spod ubrania widać było karabin. Wśród tutejszej ludności słychać było głosy, że to jest tzw. piąta kolumna”. Dalej mówiła: „Niemcy u nas byli już na trzeci dzień. Właściwie najpierw przyjechali jakby na zwiady. W piątek 1 września wybuchła wojna, a w sobotę przyjechali na motorach i pamiętam jak jeździli po Łazach. W budynku gdzie wcześniej były delikatesy (w sąsiedztwie obecnej biblioteki), którego właścicielem przed wojną był pan Głowacz i prowadził w nim cukiernię, w pobliżu stanęła młoda dziewczyna. Miała na imię Anna a nazywała się Kwoka, ale wszyscy na nią mówili Andzia. Kiedy zobaczyła tych Niemców, strasznie zaczęła płakać i pan Głowacz schował ją w tej cukierni bo bał się, że mogliby jej coś zrobić. Potem i tak ją Niemcy wywieźli. Trzeciego września 1939 roku Niemcy szli przez Łazy. W dzień szli środkiem ulicy Kościuszki, przemieszczali się od strony Wysokiej w kierunku Ogrodzieńca, a nocą bliżej domów, po jednej i drugiej stronie ulicy. Mieszkałam wtedy w kamienicy przy obecnej ulicy Kościuszki. W budynku tym mieszkali głównie kolejarze (istnieje do chwili obecnej, stoi naprzeciwko Banku Spółdzielczego). Na facjatce tego budynku mieszkała rodzina, która miała małe dziecko, ono widocznie w nocy zapłakało. Rodzice zapalili więc lampę naftową, bo nie było wówczas światła i wtedy w kierunku mieszkania ktoś strzelił. My obudziliśmy się rano w poniedziałek, a tu nasz dom otoczony przez Niemców. Wszystkim nam kazali wyjść z mieszkań, powiedzieli, że w budynku naszym jest jakiś szpieg, że dawał znaki światłem. Prawdopodobnie zastrzelili by nas już w trzecim dniu wojny, ale w naszym domu mieszkała pani Urbankowa, która niegdyś pracowała w Niemczech i znała język niemiecki. Córka jej była w ciąży i bardzo martwiła się o nią. Zaczęła im tłumaczyć, że nie mógł z facjatki ktoś strzelać do nich, bo kula utkwiła w suficie. Mówiła im, że to ktoś strzelał do mieszkania na facjatce. Poszli Niemcy zobaczyli jak to wyglądało i dopiero po obejrzeniu pozwolili nam wrócić do swoich mieszkań”.
Zupełnie inne wspomnienia z pierwszych dni września 1939 roku przedstawiła kilkuletnia wówczas pani Agnieszka: „Nie wszyscy zostali w Łazach w czasie kiedy wybuchła wojna. Ja wraz z mamą, bratem i tatą kolejarzem maszynistą udaliśmy się w podróż wraz innymi rodzinami z Łaz. Kolejarze podstawili pociąg, mogły się ewakuować rodziny i uciekać przed zbliżającymi się Niemcami. Wsiedliśmy do tego pociągu i mieliśmy nim jechać na wschód. Podjechaliśmy tym pociągiem pod Jędrzejów i już dalej nie można było jechać. Był to pociąg z wagonami towarowymi, ale był tak przygotowany, że w wagonach tych można było spać. Kto mógł wiedzieć wtedy, że Rosjanie wkroczą do Polski? Byliśmy w tym pociągu w okolicach Jędrzejowa, a około 15.00 po południu nadleciały samoloty niemieckie. To było szczere pole, w pobliżu był tylko jeden opuszczony dom. Widocznie jego właściciele również uciekli przed zbliżającymi się Niemcami. Przed spadającymi bombami tata skrył się pod parowóz, ale niestety odłamek bomby zranił go w nogę. Piloci widzieli, że to cywile, ale pomimo tego nie ustali w bombardowaniu tego pociągu. To było coś strasznego. Wszyscy stłoczeni w jednym tym domu, a na zewnątrz bomba przy bombie. I zadziwiający jest fakt, że te bomby nie wybuchały, to ocaliło nam życie. Bo gdyby wybuchły, nikt by nie przeżył. Zastanawialiśmy się dlaczego tak się stało, otóż okazało się, że piloci bombardowali nas ze zbyt niskiej wysokości i bomby te uderzały w ziemię, częściowo wystawały, ale nie eksplodowały na nasze szczęście. Wszyscy opuściliśmy to miejsce, było ciemno kiedy przemieszczaliśmy się do najbliższej miejscowości, a był nią Skroniów. Tam przyjęli nas mieszkańcy do zabudowań gospodarczych. Tata ledwo szedł wspierając się na ramieniu mamy. Rankiem do miejscowości tej wkroczyli Niemcy, kazali wszystkim mężczyznom ustawić się w szeregu. Na szczęście wśród kolejarzy był jeden, który znał język niemiecki, pochodził on ze Śląska. Tłumaczył Niemcom, że to nie są żołnierze tylko kolejarze. Dzięki temu nic im nie zrobili. W Jędrzejowie był szpital, jak się okazało byli tam już Niemcy. Do tego szpitala udał się mój ranny tata. Tam opatrzono mu ranę i powrócił do tej miejscowości, gdzie czekaliśmy na niego. Cóż nam pozostało, trzeba było wynająć furmankę i nią powróciliśmy do Łaz. Podobnie uczyniły inne rodziny z Łaz, które próbowały się ewakuować pociągiem z Łaz przed wkraczającymi Niemcami. Po drodze widzieliśmy wiele tragicznych obrazów po bombardowaniu, nam nic się nie stało, ale inne wagony były zbombardowane, zabici leżeli w ich pobliżu. To był szok dla nas, niepotrzebnie żeśmy stąd uciekali”. „Wojna jest okropna, wojna jest okropna” – tymi słowami swoją opowieść zakończyła pani Agnieszka. To nie jedyne wypowiedzi, które usłyszeliśmy i zobaczyliśmy podczas wrześniowego spotkania. Na kolejne ciekawe opowieści z cyfrowego archiwum biblioteki zapraszamy 30 października 2024 roku o godzinie 16.00.